Zimowy Półmaraton Gór Stołowych
Półmaraton Gór Stołowych, czyli dramat „sznurówkowy”.
Na bieg pojechałem dzień wcześniej, ponieważ chciałem szybciej odebrać pakiet i na drugi dzień trochę dłużej pospać. Przy okazji mogłem odwiedzić rodziców i przenocować u nich. Po pakiet pojechałem wieczorem razem z ojcem. Droga do Karłowa sama w sobie już robi pewne wrażenie wijąc się pod górę wśród licznych zakrętów serpentyn, które omijają często olbrzymie formy skalne. O tej porze roku jest jeszcze ciekawsza. Zaśnieżona od razu przenosi w klimat prawdziwej górskiej zimy.
Na miejscu odbieram pakiet koszulka Salomon, opaska Attic, dokupuję jeszcze komin na szyję. Jest możliwość wypożyczenia butów Salomona na bieg w celu ich przetestowania. Ja jednak rezygnuję z powodu kontuzji stopy, wybieram bieg w sprawdzonych butach. Sprawdzonych... jak się okaże później nie do końca.
20 stycznia rano jem lekkie śniadanie, ubieram się w strój na bieg, wsiadam do auta i ruszam do Karłowa na start. Mam jakieś 40 minut jazdy, mimo że to tylko ok 30km.
Jest wcześnie rano, dookoła spokojna ciemność rozświetlona nikłym światłem księżyca. Włączam radio w samochodzie na Trójce akurat wspomnienie o zmarłej niedawno Dolors O'Riordan- wokalistce grupy Cranberries. Tutaj ożywają pewne wspomnienia z pierwszego roku studiów, kiedy utwór "Zombie" tej grupy jak i cała płyta był niezwykle popularny. Kiedy byłem na studiach w Opolu kupiłem sobie tą płytę CD. To było dla mnie coś wyjątkowego -pierwsza płyta CD, kupiona w sklepie muzycznym, która jak dla mnie nie kosztowała mało. Wracając pociągiem na weekend do domu pochwaliłem się dumny wszystkim kolegom swoim zakupem. Jaki był efekt? Płyty nigdy nie przesłuchałem, ponieważ nie dowiozłem jej do domu. Prawdopodobnie ktoś inny się nią cieszył
W radiu utwór Cranberries, który prawdę mówiąc chyba słyszę pierwszy raz. Ale ten głos, wspomnienia, słowa......oczy się zaszkliły... i straszne uczucie złości z pytaniem dlaczego? Dlaczego taka osoba odchodzi w wieku 46 lat, mając trójkę dzieci, wielki sukces, sławę, pieniądze. Nie podają przyczyny, więc łatwo się domyślić, że Dolores sama zdecydowała o swoim odejściu.
Refren - ehhh przecież chłopaki nie płaczą.. złość zamienia się w smutek, ale później rodzi się bunt.
Każdy by marzył o tym, co miała, co osiągnęła Dolores. Niedawno samobójstwo popełnił lider Linkin Park ojciec trójki dzieci. Co jest kurwa nie tak z tym światem? Coś spieprzyliśmy z tą całą cywilizacją. Myślę, że Ci najbardziej wrażliwi mają najgorzej. Ale jakiś dziennikarz czy amerykański znany doktor powie, że po prostu cierpieli na depresję i.... wszystko jasne choroba. Jakie to proste wystarczyło iść do poradni, zapisać się na terapię... Otóż sądzę, że to g... prawda. Mamy pełne sklepy, 10 rodzajów szynki na półce, samochody, piękne ubrania, białe proste ząbki - tylko zapomnieliśmy o jednej rzeczy, jak w piosence VooVoo - "duszy nie tego trzeba".
Wielki Świecie zabierz sobie ten sukces, zabierz wielkie pieniądze, zostaw mnie przeciętnym i sam sobie idź naprzód, ja nie będę za tobą gonić.
Czytam to co napisałem … Hmm może sam powinienem pomyśleć o terapii :) Tylko kasę już wydałem na pakiety biegowe w tym roku, więc sobie pobiegam.
W takim nastroju dojeżdżam do Karłowa. Zakładam plecak, pakuję graty i idę do budynku, w którym wszyscy czekają na start. Szybko zmienia się nastrój, dookoła pełno biegaczy ubranych bardzo kolorowo. Wygląda to wyjątkowo, kiedy wszystko w tle jest w bieli, przykryte puchem śniegu. Rozgrzewka jakaś zumba (nie wiem, czy to jest taniec czy gimnastyka). Panie wykonuje jakieś szybkie ruchy, widzę że nikt nie nadąża, więc nawet nie próbuję naśladować. Za chwilę wychodzi na balkon Piotr Hercog (znany i utytułowany Ultras), współorganizator tego biegu i daje sygnał do startu.
Początek to bieg w kierunku wejścia na Szczeliniec. Jest szeroko, powoli wyprzedzam i przesuwam się do przodu. Ta droga jednak szybko się kończy i wbiegamy na wąski szlak. I tutaj od razu but mi się rozwiązuje, przystaję, tracę kilka miejsc i biegnę dalej. Mógłbym to samo napisać kilkakrotnie, bowiem sytuacja się powtarza co najmniej 4 razy , co powoduje, że jestem daleko z tyłu, czyli w grupie, która niespecjalnie zamierza się spieszyć dzisiaj. Wyprzedzać nie ma jak, więc kiedy zaczynają się zejścia, bardziej śliskie skałki czy późniejsze podejścia pod górę, bieg zamienia się w marsz, a nawet czasem spacer. Tak pokonuję kilka kilometrów idąc gęsiego. Zaczyna mi się trochę nudzić, więc dzwonię do żony, bowiem w Karłowie nie było zasięgu. Bardzo lubię takie miejsca, wtedy wszystkie pilne sprawy mogą poczekać i tak naprawdę okazuje się, że nic ważnego nie dzieje.
Po chwili zaczynam rozmawiać z najbliższymi towarzyszami wędrówki i dowiaduję się, że wśród nich to jestem biegowym Januszem. Jeden szykuje się w tym roku na 240km, a kolejna biegaczka mówi, że 100km ma za sobą. Chyba zauważa pewne wątpliwości, które się u mnie pojawiają, kiedy widzę jak wolno się wszyscy poruszamy. Wtedy ona mówi, że nie jest szybka, ale wytrzymała. Ja natychmiast chcę odpowiedzieć, że jestem szybki, ale.... w lot uświadamiam sobie pewną dwuznaczność tego słowa w rozmowie z kobietą i dochodzę do wniosku, że to nie byłoby zbyt imponujące, więc odpowiadam - też jestem całkiem wytrzymały ;). Jest już chyba 6 km, głośno mówię, że może byśmy sobie w końcu trochę pobiegali, ale trasa akurat wiedzie po skałkach pod górę, więc nie ma za dużych możliwości. Jednej biegaczce towarzyszy pies husky , Jarek powinien następnym razem swojego zabrać na bieg.
Dochodzimy bardziej niż dobiegamy do pierwszego bufetu, gdzie spędzam trochę za dużo czasu, ponieważ uciekli gdzieś moi dotychczasowi towarzysze. Skusiłem się na galaretki owocowe i orzeszki a czas nie stoi w miejscu. W końcu zmienia się trasa i można trochę pobiegać. Przestrzeń jest otwarta, wieje mocniej, ale biegnę i mijam po kolei już teraz znajome twarze. Napotykam biegacza, który ma plecak z biegu granią Tatr i biegnę za nim, tempo jest podobne.
Jednak po 2 kilometrach trasa robi się wąska i wiedzie pod górę. Napotykam grupę biegaczy, która maszeruje jeden za drugim wąską, wydeptaną ścieżką. Próbuję wyprzedzać bokiem po głębokim śniegu, ale kosztuje to dużo sił i męczy, a droga jest pod górę, więc po chwili rezygnuję i zajmuję swoje miejsce w szeregu. Widzę kilku młodych chłopaków, którzy też by chętnie przyspieszyli, ale nic nie można zrobić. Droga jest wąska, ale za to podziwiam piękną zimę. Przechodzimy blisko niskich świerków oblepionych białym puchem, czasami głowa obija się o wyciągnięte małe gałązki drzew. Sprawia to wrażenie jakby dostało się czymś twardym w głowę, a to dlatego, że są one zamrożone w lodzie. Wpada myśl do głowy, żeby zrobić kilka zdjęć. Specjalnie na tę okazję zakupiłem nową baterię do telefonu. Zadbałem też o to, żeby była w pełni naładowana przed biegiem. Ku mojemu zaskoczeniu bateria wskazuje 3%!! Co jest? - zastanawiam się. No cóż - nie będzie ze zdjęć.
Truchtem osiągamy kolejny bufet przy wejściu na Błędne Skały. Jem tylko żel, szukam kosza, żeby nie śmiecić i nie zatrzymując się dłużej powoli biegnę. Ścieżka jest wąska, ale dużo ludzi zostało na punkcie z wyżywieniem, więc nie jest źle. Znam tę drogę, ponieważ nie tak dawno z Michałem wędrowaliśmy tędy na początku zimy, ale było mniej śniegu. Ta prawdziwa zimowa aura sprawia mi dużo radości, ponieważ niestety zimy dzisiaj są raczej marne i czasem tylko w górach można się nimi prawdziwie nacieszyć. Docieram po raz kolejny do grupki ludzi, która mnie spowalnia i uniemożliwia bieg. Po chwili widzę, że jedna z biegaczek przeprasza ludzi i wyprzedza ich. Korzystam z tego ustawiam się za nią i kiedy inni się odsuwają na słowo przepraszam (nie wszyscy), wyprzedzam, przesuwając się naprzód. Chwile rozmawiamy i dowiaduję się, że bieg na który się zapisałem w czerwcu Cortina Trail jest przepiękny i żeby koniecznie tam pojechać. Taki oczywiście mam zamiar, ale w moim przypadku dość często przypomina mi się powiedzenie „Chcesz rozśmieszyć Pana Boga powiedz m o swoich planach”.
Wybiegamy z lasu na główną ulicę w Karłowie. Następnie skręcamy w prawo i kierujemy się do wejścia na Szczeliniec, gdzie jest meta. Na tej drodze spotykam moich rodziców. Ojciec z aparatem zauważa mnie w ostatnie chwili, próbuje zrobić zdjęcia, jak się później okazało, tym razem również się nie udało :).
Schody na Szczeliniec, czyli trasa, którą znam od dziecka. Kibice i biegacze, którzy ukończyli bieg głośno dopingują, już prawie koniec, jeszcze kilka schodów. Ja doskonale zdaję sobie sprawę, co znaczy te kilka schodów. Schody są ośnieżone, ale nie ma lodu, więc nie jest źle. Kiedy z Michałem tu byłem niedawno nie dałoby się schodzić, gdyby nie barierki. Biegaczka, z którą mijaliśmy innych tutaj chyba postanawia mnie zgubić bo mocno przyspiesza. Pierwszy raz odczuwam prawdziwe zmęczenie i mocną zadyszkę podczas biegu. Pojawia się myśl, żeby odpuścić, ale jednak rodzi się zmysł rywalizacji i męskiego ego, czy jak to się tam to nazywa :) Jak to nie dorównam kobiecie ? Staram się wykrzesać resztki sił i daję radę, nie odpuszczam do końca – meta, medal czytają nazwiska głośno - koniec biegu.
Na górze zimno, mocno wieje. Sprytniejsi biegacze przekazali depozyt organizatorom i mogą się przebrać. Ja niestety zostawiłem wszystko w samochodzie.
Koniec końców jestem zadowolony z tego, że uczestniczyłem w tym biegu. Profesjonalnie przygotowany, piękna malownicza trasa dodatkowo przystrojona białym puchem. Może w niektórych miejscach za bardzo.
Na koniec relacji wrócę na chwilę do jej początku. Wiele rzeczy w życiu kojarzy nam się z jakimiś obrazami, osobami, muzyką. Tek bieg zawsze będę wspominał z utworem Cranberries – „The Glory”, który usłyszałem rano w drodze.
https://youtu.be/thx8DjIg1Wo
I jeszcze jeden link do filmiku z biegu, na którym widać gościa z boku jak coś kombinuje na boku przy bucie (56 secunda). Pewnie ma problem ze sznurówakmi ciekawe kto to? ;).
https://youtu.be/iNE7z6RHxQo
Za to (1min 17) widać gościa jak biegnie bokiem po śniegu i próbuje wlaczyć i to jestem ja :).
Dodaj komentarz